Powinnam zarabiać na byciu przewidywalna. Trzy loty i ponad 30 godzin w podróży były mi potrzebne żeby wyjść z doła. Za dużo przygotowań, niewiadomych i ogólnie pamiętania o wszystkim. Jak zwykle. No ale puściło.
Z Sącza do Krakowa o 18.30. Na miejscu upolowałam bluzkę bliźniaczkę tej której zapomniałam spakować. Księgarnię z Lonely Planet zlikwidowali, więc przewodnik został do kupienia po drodze. Koło 22.00 zamykali Galerię więc przeniosłam się na Balice i tam koczowałam do 4 rano na pustej i zimnej hali odlotów.
Po paru godzinach zaczęli się schodzić jacyś inni ludzie. Pogadałam trochę z sympatycznymi Ukrainkami i w końcu nad ranem zaczęli nas odprawiać.
Nie wiem co mi się stało od lotu na Sycylię ale nie lubię takich małych samolotów, które latają na krótkich odcinkach w Europie. Na szczęście udało mi się przespać lot do Amsterdamu. Tam miałam ponad 4 godziny na przesiadkę a ponieważ tym razem nie zmieniałam linii po drodze więc już w Krakowie dali mi pokładówki na wszystkie odcinki i nie musiałam gonić przez transfer i bramki bezpieczeństwa za każdym razem. No i upolowałam ten przewodnik.
Lot prawie 11 godzin. Duże samoloty są w porządku. Boeing 777. Obejrzałam Danish Girl i Eddie the Eagle ale głownie próbowałam odespać tę zarwaną noc. Obok mnie siedziała Rosjanka i próbowaliśmy się dosyć beznadziejnie dogadać. Ja ją rozumiałam ale nie pamiętałam na tyle czynnego rosyjskiego żeby odpowiadać, a ona nie rozumiała polskiego. Ona nie znała angielskiego, a mój hiszpański jeszcze nie jest na tym poziomie żeby coś sensownie powiedzieć. No ale machać umiałyśmy obie ;)
W Panama City miałam godzinę na przesiadkę i większość tego czasu zmarnowałam walcząc z opornym Internetem. Był jeszcze dzień ale z terminala i tak nie było żadnych widoków do podziwiania.
No i w końcu lot do Guatemala City. Kolejny mały samolot ale byłam tak śpiąca ze było mi wszystko obojętne. Niecałe 2 godziny. Na miejscu nieprzytomnie wypełniłam deklarację celną, przeszłam wszystkie kontrole, wbili mi wizę turystyczną i o dziwo duży bagaż też doleciał bez przygód.
Odebrał mnie syn właściciela hostelu gdzie miałam nocleg. Pokoik śliczny + dzieliłam łazienkę z jego siostrą. Super, naprawdę domowe zakwaterowanie. Zameldowałam się mailowo, fejsbukowo i smsowo, nastawiłam budzik na 4 rano miejscowego czasu i padłam.