Upał. Ale tu się dopiero co skończyła zima (czyli zimny okres pory suchej).
Rano nic specjalnego nie robiłam, pranie, sprzątanie plecaka, musiałam też ogarnąć małe zmiany w moim grafiku - bo w Darwin będę krócej niż myślałam. Durna baba w biurze podróży pomieszała daty. Ale już wszystko jest ok, zamiast 3 dni w parku Kakadu będę tam jeden dzień ale trochę bardziej intensywny. Zaczynam się przyzwyczajać...
Na naszej "ulicy" są prawie same hotele i hostele. Nasz jest klasy bardzo "turystycznej" ale i tak mamy basen, palmy, stół do bilarda itp. Ale inne są takie, że oko bieleje. A zaraz za nimi, na końcu ulicy, jest mały ośrodek badań nad krokodylami. Dalej od miasta jest farma gdzie są hodowane na skóry i dawniej na mięso (teraz już nie bo tutejszy sanepid jest równie upierdliwy jak nasz i produkcja mięsa przestała się opłacać). W każdym razie codziennie można sobie krokodyle pooglądać, a o 3 po południu jest ich karmienie.
Oczywiście wybrałam się tam o trzeciej ;)
Mają tu kilka gatunków - krokodyle słodko i słonowodne które występują w Australii (przede wszystkim na tych terenach gdzie teraz będę), plus mają też kilka aligatorów które są typowe dla Ameryki, tak dla porównania (cytat przewodnika: "są bezdennie głupie i grube").
Jej jakie słodkie zwierzątka!!! :) Przewodnik nie był pewien czy będą chciały cokolwiek jeść, bo dla nich jest wciąż za zimno i dopiero się budzą (przypominam, temperatura w ciągu dnia powyżej 32'C). Ale mieliśmy szczęście i praktycznie wszystkie krokodyle były głodne.
Kurczę, bestie szybkie są. Oczywiście były za ogrodzeniem, ale wysokość na która potrafią się unieść albo podskoczyć, albo z jaka pływają naprawdę robi wrażenie. Próbowałam robić jakieś fotki ale nie wiem co z tego wyjdzie bo były za siatką a przewodnik BARDZO odradzał wystawianie rąk czy aparatów nad siatkę.
Widziałam też miejscowego celebrytę - krokodyla który zasłynął tym, że w zeszłym roku jeden pijany Australijczyk próbował go nakarmić w nocy i przelazł przez siatkę do jego zagrody. Człowiek żyje, tylko ma ładną bliznę na nodze. A krokodyl stał się sławny ;)
Po południu wybraliśmy się całą grupą do kina pod chmurką. W centrum Broome w porze suchej działa kino, które wyświetla zarówno nowe filmy hollywoodzkie jak i festiwalowe filmy australijskie. Chcieliśmy zobaczyć film Red Dog.
Nawet nie wiem jak to opisać. Samo kino jak sprzed 30 lat, popcorn w stylowych papierowych pudełkach, leżaki, ekran na świeżym powietrzu, ludzie całymi rodzinami siedzący na trawniku pod ekranem, stare kamery, projektory, plakaty itp. w wejściu. Super.
Film mieliśmy z efektami specjalnymi - przelatujące mewy rzucające cień na ekran, lotnisko tuż obok więc małe samoloty lecące dosłownie 50 m nad naszymi głowami itp.
A sam film jest genialny. Tym bardziej, że opowiada historię psa i ludzi z nim związanych, którzy mieszkali w latach 70. na tych terenach, przez które przejeżdżaliśmy, pracowali w tych kopalniach rudy, które widziałam. Zupełnie inaczej się to teraz odbiera. Ale sam film jest uniwersalny, zobaczcie! Kiedy seans się skończył i zapaliły się światła, na widowni nie było suchego oka...
Jutro zarezerwowałam wycieczkę na farmę perłopławów. Zobaczę jak się robi perły. Rano - jeśli wstanę wystarczająco wcześnie - przejdę się na koniec plaży Cable Beach, gdzie przy niskim stanie wody widać odciski łapek dinozaurów. Ale wszystko zależy jak się wyrobię z czasem. Nie chce mi się iść te ileś kilometrów w upale tym bardziej, że o pierwszej mam tą wycieczkę na farmę.
Co u naszych dogusiów? Ten pies w filmie miał identyczna mimikę jak Barcio.