Kolejny wpis

Poprzedni wpis

Migawki

Kolejny wpis

Poprzedni wpis


Dochodzi 20.00 a ja siedzę w parku wśród morza piknikowych koców i słucham koncertu na żywo. Park, scena, a nad tym wieżowce.


Miasto jest fajne. Pierwsze co mi podeszło to klimat. Wilgotne ciepłe powietrze i bryza od jeziora. Nie wilgotne lepiąco tylko przyjemnie - jeśli to ma sens. Bryza chłodzi.


Rano było ok ale wiedziałam, że jetlag i tak się odezwie w sensie spowolnionych reakcji i wolniejszego myślenia więc na dziś nie planowałam niczego intensywnego. Po śniadaniu poszłam się najpierw pokręcić po okolicy. Pretekstem było odnalezienie znaku, który rozpoczyna drogę 66. Myślałam, że to to duże żółte graffiti na ścianie, ale nie. To jednak nie tu. Tu jest po prostu znak drogowy. Ale dzięki temu trafiłam do parku nad brzegiem jeziora Michigan i zrobiłam na fontannie pierwszy roboczy test soczewek do komórki.


Ogólnie to chciałam znaleźć stację kolejki, żeby się dostać 10 km na południe, do Muzeum Nauki i Przemysłu. Oprócz tego, żeby nie zabłądzić, chciałam też namierzyć żywego człowieka w kasie, żeby sprawdzić czy moje aplikacje są godne zaufania jak mi sugerują trasę i żeby kupić cholerne bilety.

 

Automaty tu są. Ale: 1) większość nie wydaje reszty. 2) wiele nie przyjmuje banknotów. 3) moje karty nie działają. Nie ma tu czytników procesora. Zbliżeniową też się nie da. Jedyne co, to pasek magnetyczny. Jedna z milionów pierdół jaka mi spędzała sen z powiek przed wyjazdem to włączenie obsługi pasków w kartach, żeby działały za granicą. Pamiętałam. Włączyłam. Dupa. Nie działają. Cudem mi się udało oszukać automat na lotnisku, bo nie wiem jak bym dojechała do hotelu wczoraj.


Ale wracając do wątku. Dworzec się znalazł. Ludź w kasie też. No i jakieś 20 min później byłam przed muzeum. To taki Kopernik tylko tematycznie związany bardziej z tym co jest charakterystyczne dla Chicago, szczególnie transport i produkcja przemysłowa. Mają tu też niemieckiego U-boota (U-505, tego na którym przechwycili Enigmę) i kapsułę Apollo 8. Poszłam na wystawę tematyczną o robotach i potem kolejne 4 godziny plątałam się po reszcie muzeum. Wystawa pociągów robiła chyba największe wrażenie.


Wiedziałam, że koło muzeum jest jedna z miejskich plaż. Rano padało więc się nie nastawiałam na kąpiel ale w sumie szkoda, że nie wzięłam jednak kostiumu bo zrobił się upał i słońce. Ponieważ zrobił się też czas na obiad pomyślałam, że posiedzę tam chwilę i wrócę do centrum na hot-doga. Ale na plaży też je sprzedawali więc zmieniłam kolejność ;) Tutaj się je je z kiełbaską z wołowiny, ogórkiem, pomidorem, zieloną papryczką chili, musztardą i frytkami. Nawet niezłe.


Wracając musiałam kupić loda od staruszka bo znów problem z drobnymi i biletem. No i znalazłam się znów w centrum i jakoś tak wyszłam na tę lustrzaną “fasolkę”, w której można zrobić zdjęcia całej panoramy wieżowców.


Powiedziałam chwilkę i usłyszałam muzykę. Czytałam, że w lecie są w parku koncerty ale nie szukałam tego miejsca specjalnie. Samo mnie znalazło.

 

Powiedziałam godzinkę. Zaczęło się ściemniać a mnie podkusiło, żeby zobaczyć jeszcze Navy Pier - molo to za mało powiedziane. Ponad kilometr wcinającej się w jezioro promenady z knajpami, wesołym miasteczkiem itp. Okazało się, że to ciut dalej niż myślałam ale ta część miasta jest prześliczna i rzeczywiście co budynek to cudeńko. Fajnie było błądzić między nimi.


Teraz spać. Jutro mam w planie dwie wycieczki i potem przejazd do Nashville. W sumie szkoda, że nie zostaję tu dłużej. Bardzo sympatyczne miasto :)

 

Chicago

17 sierpnia 2017