Kolejny wpis

Poprzedni wpis

Migawki

Kolejny wpis

Poprzedni wpis

To był dzień!

 

Techniki Travisa zaczynają przynosić rezultaty. Wczoraj na ognisku usłyszeliśmy, że zobaczymy sobie nowy wąwóz, ale żeby do niego wejść, będzie trzeba przepłynąć rzekę. Dziś rano po śniadaniu wszyscy byli w kostiumach kąpielowych. Ktoś tylko nieśmiało zapytał, czy w takim układzie można brać aparaty i takie te. Odpowiedz "brać".

 

Rzeczka nie była aż taka szeroka, ale nie da się ukryć, że przepłynąć ja było trzeba. Włożyliśmy nasze rzeczy do styropianowych pudełek, które popychaliśmy przed sobą w wodzie.

 

Manning Gorge / Barnett Gorge

Wąwóz ładny i znów trochę inny niż te, które do tej pory widzieliśmy. Nie tak stromy, jak te w Karijini, kilka wodospadów i piaszczysta plaża z palmami na brzegach. Prawie jak spa.

Doszliśmy do wodospadu i tym razem nie było czekania na nic. Ci, co chcieli, poszli się kąpać, reszta łaziła po skałkach, robiła zdjęcia itp.

 

Aborygeni, niezależnie od tego, gdzie mieszkają, jakim językiem mówią i do jakiej grupy językowej się zaliczają, wszyscy uznają Tęczowego Węża. Tęczowe Węże wyszły z morza na ląd i utworzyły wszystko, co ma związek z wodą. Tam, gdzie prześlizgiwały się swoim cielskiem przez skały powstały wąwozy i rzeki, gdzie dochodziło między nimi do walki, utworzyły się jeziora itp. Coś w tym jest. Kiedy podpłynęłam pod sam wodospad na pyle wodnym tworzyły się dwie tęcze — normalna i odbicie. Śliczna.

 

Wracając stamtąd, zatrzymaliśmy się przy skale, która idąc tam minęliśmy nie zwracając na nią uwagi. Dopiero jak się człowiek dobrze przypatrzy, okazuje się, że pokrywają ja malowidła. Te tutaj mają 35 tysięcy lat. Tzn. trudno to tak jednoznacznie ocenić, bo malowidła "żyją" - Aborygeni, którzy mają do tego prawo, odnawiają je, ucząc przy okazji młode pokolenie. Wiek ocenia się nie przez analizę atomową tylko po tym, co przedstawiają i jakie rośliny i zwierzęta wtedy występowały na tych terenach. Jeśli są na rysunkach, jest szansa, że pochodzą z tamtej epoki. Jedynym sposobem ochrony tych rysunków jest po prostu nie mówić o nich turystom... Szczęście, że przewoźnicy o niektórych wiedzą.

 

Wróciliśmy do busa i wszyscy stwierdzili, że się przestawiliśmy na czas buszu — nasze żołądki mówiły nam, że jest pora na obiad i już, choć mogło być coś koło wpół do jedenastej. No więc zrobiliśmy sobie na grillu hamburgery. Potem pojechaliśmy dalej, bo dziś mieliśmy do zrobienia coś ponad 450 km.

 

Człowiek szybko się przyzwyczaja do tego, co ma wokół. Dziś idąc do tego wąwozu rozmyślałam nad tym, jak tu wszystko jest podobne do polskich krajobrazów. Nie ma już takiego niskiego buszu jak na południu, dominują drzewa, wysokie trawy, które wyglądają jak zboże i snopki siana. Dopiero dłuższą chwilę mi zajęło uzmysłowić sobie, że drzewa owszem, ale baobaby, a "snopki" to kopce termitów... Ale w sumie prawie tak samo ;)

 

W podobny sposób już prawie nie zwracamy uwagi na to, że co jakieś pół godziny nasz busik przejeżdża kilka metrów w dół i górę przez wyschnięte koryta rzek. Choć dziś na jednym takim przejeździe zwróciliśmy uwagę, kiedy coś chrupnęło, bus się zatrzymał, a Trav wyskoczył z szoferki, rzucając krótkie "muszę się pobawić sprzęgłem". Zabrało mu może 5 minut i wróciliśmy do naszego letargu.

 

Zatrzymaliśmy się na małe zakupy w kolejnym "road housie" a potem jakieś pół godzinny później w super miejscu.

 

Ellenbrae

Malutka hmmm... stacyjka wypoczynkowa. Można tu sobie przyjechać i spędzić trochę czasu. Taka oaza na pustkowiu. Ale mają karmniki gdzie przypadków ptaszki wielkości motyli i wannę w baobabie. Poważnie. Mam na zdjęciu. I tu też można zjeść jedyne scones w promieniu kilku tysięcy kilometrów. To takie bardzo angielskie słodkie bułeczki, które przeprawa się na polowe i je z dżemem i bitą śmietaną. Najpierw dżem, potem śmietana. Próbowałam zrobić na odwrót, ale zniechęcił mnie wianuszek zgorszonych spojrzeń. ;)

 

Po scones pojechaliśmy dalej, znów jakieś dwie godziny, podczas których ja i Kat bratałyśmy się ze Svenem. Przygarnęłyśmy go jeszcze na przystanku z Broome i jest teraz piątym w naszej paczce.

 

Mieliśmy dojechać do naszego obecnego obozu i zjeść kolację, ale akurat zachód słońca wypadł w momencie, kiedy byliśmy w punkcie widokowym, więc Travis się zatrzymał.

 

No i teraz wyobraźcie sobie coś takiego. Na północy pasmo Cockburn Range — stromy klif wijący się w oddali, na zachodzie pomarańczowo-czerwone niebo, między nimi rzeka Penatcost i gdzieś w oddali jezioro, za nami, na południowo wschodnim niebie pojawiają się gwiazdy Krzyża Południa. Dostaliśmy zajoba z aparatami. Każdy, kto miał czym, pstrykał. Travis, widząc co się dzieje pozwolił nam wejść na dach autobusu. Nie wiem co z tych zdjęć wyjdzie, ale ubaw był przedni. :)

 

No a skoro już byliśmy w tak ładnym miejscu, to nasze żołądki stwierdziły, że czas na kolacje. Tortille tym razem. Butle z gazem i przenośny grill mamy w busie, drewno na ognisko też się znalazło i zaraz zrobiło się przytulnie.

 

Słońce całkiem zaszło i po raz pierwszy w życiu widziałam światło zodiakalne. Mleczna Droga to jedno pasmo na niebie i pod kątem do niej drugi pas światła. Poważnie, w Polsce nigdy nie zobaczymy tyle gwiazd co tu. Mleczna Droga to wyraźny, BIAŁY szlak na niebie.

 

Myśleliśmy, że to koniec atrakcji na ten dzień, ale na koniec mieliśmy coś ekstra. Kiedy załadowaliśmy się do autobusu, Travis wyłączył światła wewnątrz i jechaliśmy prawie w kompletnej ciemności przez busz, kręta droga (coś koło setki, bo tak się tu jeździ nawet na nieutwardzonej powierzchni) z tysiącami gwiazd nad nami. Magiczne.

 

A potem zachlapało i wjechaliśmy w rzekę Pentacost. Musieliśmy przejechać na drugą stronę i zabrało to dobrych kilka długości autobusu — dobrze ponad 50 m szerokości. Na ostatnim odcinku busik nieoczekiwanie zarzęził i stanął. Travis zaczął świecić szperaczem po rzece, w której brodzie wciąż staliśmy, i cała ludzka zawartość busa zamarła w oczekiwaniu. Nad naszymi głowami pojawiły się wyraźne dymki "SPRZĘGŁO??!"

 

Plus w tej rzece trafiają się słonowodne krokodyle. To te, które jedzą ludzi.

 

Autobusik zebrał się w sobie, zawył i przejechał ostatni odcinek. Nie wiem, czy nasze brawa były bardziej dla tej maszynki, czy dla umiejętności Travisa ;) Słowo daję, że na koniec wycieczki buchnę ten autobus. Chcę taki i koniec!!! ;)

 

Teraz jesteśmy na stacji w parku El Questo. Full wypas, ciepłe prysznice itp. Jutro robimy dwa wąwozy i będzie trochę wspinaczki. Po półkach skalnych też więc się muszę na to przygotować psychicznie.

 

El Questro - Pentacost

26 sierpnia 2011