Kolejny wpis

Poprzedni wpis

Migawki

Kolejny wpis

Poprzedni wpis

To był dzień! Kolejny ;) Ten wyjazd jest jeszcze lepszy niż pierwszy. Przedtem z Chrissy to była wycieczka szkolna, teraz z Travisem mamy prawdziwe safari :)

 

El Questro Gorge

Rano byliśmy w najładniejszym wąwozie, jaki widziałam do tej pory. Bardzo strome ściany, między nimi potok wijący się między głazami, a całość porośnięta palmami i bluszczami czy innymi pnącymi roślinami. Eden.

 

Opis wąwozu nie był zachęcający — tylko dla sprawnych fizycznie, niebezpieczne przejścia po skałach, konieczność przeprawienia się przez wodę. Ale w rzeczywistości był łatwiejszy niż to, co robiliśmy w Karijini. Przynajmniej mi bardziej odpowiada takie chodzenie. Rzeczywiście niektóre głazy były wielkości samochodu i przeskakiwanie między nimi wymagało pewnej techniki, ale ani nie było wyczerpujące fizycznie, ani niebezpieczne.

 

Ale mieliśmy kilka efektownych wspinaczek przez progi wodne. Woda po klatkę piersiową — więc trzeba było się ustawić w sznureczek, żeby przetransportować aparaty, plecaki itp. a potem jakoś znaleźć przejście opierając się plecami o jeden głaz i szukając nogami oparcia o drugi. Fajne to było. :) Na koniec dotarliśmy do jeziorka, gdzie się tradycyjnie wykąpaliśmy.

 

Całe przejście zajęło nam prawie cztery godziny. Po powrocie stwierdziliśmy, że pora na obiad. Nikt od dobrych paru dni nie nosi zegarków i udaje nam się zapomnieć, jaki to dzień tygodnia. Wiem tylko, gdy odpalam iPada — i trochę żałuję, że wiem ;)

 

W piętnaście minut mieliśmy hot dogi — palnik gazowy, na niego gruba żeliwna pokrywka od garnka, na to wszystko garnek i mamy ostatnią paróweczkę hrabiego ;) Travis nie silił się, nawet żeby zdjąć osłonki z parówek (choć nasze Holenderki kręciły na to nosem) "bo tu jest Australia". Reszta z nas temu przyklasnęła i wsunęła parówki w łupkach ;)

 

Emma Gorge

Po lunchu mieliśmy okazję zobaczyć najładniejszy wodospad do tej pory. Sam wąwóz bardzo "spacerowy", zakończony dwoma jeziorkami do pływania. Jedyny problem polegał na tym, że szliśmy do niego w najgorętszej porze dnia (grubo ponad 30’C) a przez większość wąwozu nie było cienia. Dostaliśmy polecenie, żeby zmoczyć włosy i koszule, a najlepiej wejść w ubraniu pod prysznic na chwilę. I tak zrobiliśmy. W połowie wąwozu wszyscy byli wyschnięci. Więc mieliśmy mały przystanek i pokaz, do czego służy prawdziwy australijski kapelusz. Zgadza się, do czerpania wody. Zwykle po to, żeby napoić konia, ale tymi razem woda wylądowała na naszych karkach.

 

Wodospad jest niesamowity. Nie potrafię ocenić, z jak wysoka spada woda, ale to może być 80 może nawet więcej metrów. Woda zimna, bo słońca tam nie ma, ale krystalicznie czysta. Oczywiście popływaliśmy.

 

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się kawałek za korytem jednej z wyschniętych rzeczek. Travis nawet nie musiał mówić nam po co. Tylko rzucił "drzewa raczej niż patyki." No to nazbieraliśmy mu DRZEWA na ognisko. Całe. Z pniem, gałęziami i całą resztą. Ubaw był przy tym, jak sobie możecie wyobrazić ;) Fajnie mieć więcej facetów w grupie, a u nas wypada prawie pół na pół. Drewno wozimy na dachu naszego busika, o dziwo DRZEWA też się zmieściły ;)

 

Drzewa były nam potrzebne na dzisiejszy biwak, bo na kolacje mieliśmy pieczeń. Jagnięcina — dwa potężne kawałki, zamarynowane, do żeliwnego kociołka, a kociołek na żar z ogniska, plus żar na górę, na to pokrywa. W drugim kociołku podobnie robiły się ziemniaki. Do tego potem mieliśmy brokuły, pieczoną dynię, i sos. Zrobiłam zdjęcie, bo stwierdziłem, że nikt mi nie uwierzy, że tak można jeść na biwaku. A tym bardziej że to można zrobić bez użycia gazu, na ognisku. Nie wiem ile teraz ważę, ale nieważne, wcinam po dwie trzy porcje, bo to jest tak dobre :)

 

W dodatku mamy szczęście, bo dziś na stacji jest jeden z najlepszych gitarzystów australijskich i siedząc przy ognisku, słyszę teraz jego grę. Zaraz się przejdę zobaczyć go na żywo.

 

Super dzień!

El Questro Gorge / Emma Gorge

27 sierpnia 2011