Kocham Perth! Ale to już chyba pisałam.
Fremantle jest uważane za dzielnice Perth, ale tak naprawdę to jest portowe miasteczko jakieś 15 km na południe. Kiedyś to był główny port i droga w górę Rzeki Łabędzi ale w momencie kiedy wolna kolonia stwierdziła, że sobie nie radzi z budowaniem dróg itp. i trzeba do tego skazańców, Fremantle stało się przede wszystkim głównym więzieniem. Obiecałam sobie kiedyś, że jeśli kiedykolwiek wyląduje w Australii to pierwsze co zobaczę to to więzienie. Bo tak ;)
Popłynęłam tam promem (w dół rzeki) aż do doków w ujściu do Oceanu Indyjskiego. Przespacerowałam się główną ulicą miasteczka (ratusz i biblioteka maja hot spota - hura!) i dotarłam do więzienia (po drodze mijając boisko do futbolu australijskiego).
Musiałam wcześniej odebrać wejściówki na tunele więc miałam jeszcze czas i poszłam na trasę pokazująca codzienne życie więźniów i skazańców transportowanych z Anglii w czasach kolonii. Cele, punkt przyjęć, dziedziniec z "trójkątem" do chłosty, cele straceń z szubienica i tego typu przyjemne miejsca. Byliśmy też w bloku gdzie w latach 80 wybuchł bunt i więźniowie podpalili budynek (pamiętam to z telewizji).
No a potem zaczęła się trasa tunelami. Spotkałam chłopaczka, któremu koledzy dali tą wycieczkę jako prezent na urodziny, Deana, i trójkę Brytyjczyków (jedna z dziewczyn pracowała w kasynie z Polakami i znała kilka słów po naszemu). Nasz przewodnik Steve przebrał nas w kombinezony, gumowce i kaski, przeszkolił w zakładaniu uprzęży i ubezpieczaniu się na 20 metrowej drabinie i zaczęliśmy schodzić w dół.
Myślałam, że to będzie najlepszy punkt programu ale Steve chyba nas polubił bo zafundował nam coś ekstra. W tunelach chodzi się prawie po kolana w wodzie chodnikami, które mają czasem mniej niż 1,5 m wysokości. Czasem są zalane bardziej i wtedy idzie się po kratownicy nad wodą. Ale jedna z pętli jest kompletnie zalana i tam pływa się dwuosobowymi łódeczkami - wiosłując tam gdzie się da i odpychając się od ścian w innych miejscach. To samo w sobie jest już kompletny odjazd, ale Steve widział, że mamy radochę, w sumie dobrze nam idzie i mamy jeszcze trochę czasu więc zaproponował nam żebyśmy przepłynęli jeszcze raz tą pętelkę ale z wyłączonymi czołówkami! TO. BYŁO. GENIALNE.
No ale trzeba było wracać. W tunelach nie można mieć aparatów ale u góry Steve wziął nasze i zrobił nam zdjęcia na drabinie.
Kiedy wyszłam z pudła było już późne popołudnie i akurat zamykali Muzeum Morskie które też chciałam zobaczyć. Trudno. Następnym razem ;)
Za to zjadłam sobie pyszna rybkę w smażalni w porcie.
Kiedy dojechałam do Perth było już ciemno więc poszłam jeszcze na chwile na miasto zrobić zdjęcia wieżowcom jak się świecą. Strasznie fajnie rozplanowane miasto. Przy plaży wzdłuż rzeki są ścieżki rowerowe i piesze i zielone tereny na pikniki/grill. Potem jest obwodnica ukryta w szpalerze palm. Potem kolejna strefa zielona, naprawdę szeroka, ławeczki, parki, fontanny. A potem na zboczu stoją trzy rzędy wieżowców u stop których jest jest centrum (strefa tylko dla pieszych) z kafejkami, sklepikami itp. Efekt jest taki, że jednocześnie się jest w centrum stolicy, "starym mieście" i parku.
Teraz jest coś 21.00 mojego czasu więc naładuję baterie, sprawdzę połączenia na jutro (chyba jednak akwarium) i spać. Gdybym mogła to bym została w Perth zdecydowanie dłużej :)