Wyjazd o 6.30. Pierwszy raz pick-up był o czasie. Do tej pory zawsze autokary się spóźniały.
Na jednodniową wycieczkę do Kakadu pojechałam z firmą AAT Kings. Zupełnie inna bajka. No może trochę przypominało to wyprawę na farmę pereł. Luksusowy autokar, średnia wieku 60 lat... Nie mówię, że to źle, ale jestem przyzwyczajona do klasy turystycznej.
Bark Hut
Na kawę i śniadanie stanęliśmy w zajeździe Bark Hut. Wypchany krokodyl na barze, łeb bawoła wodnego nad barem, siodło na ławach, tego typu klimaty. Roadhouse, w których się zatrzymywaliśmy do tej pory były normalne ;)
Z Darwin do parku Kakadu jest jakieś 350 km, czyli trzy i pół godziny jazdy. Po drodze przejeżdżaliśmy nad kilkoma rzekami i w jednej wypatrzyłam krokodyla. Płynął sobie spokojnie środkiem leniwego nurtu. Na poboczach co jakiś czas można było zobaczyć wallabies (czyli te szare zwierzątka, które wyglądają jak mniejsze kangury). Szkoda tylko, że w większości rozjechane...
Nourlangie Rock
Pierwszym naszym przystankiem była skala z malowidłami aborygeńskim, jedna z dwóch jakie się znajdują w parku i są dostępne dla zwiedzających. Pozostałe są miejscami świętymi i biali tam wstępu nie mają. W ogóle park Kakadu jest na liście dziedzictwa światowego z dwóch powodów — przyrodniczych i kulturowych. Nie wiem, czy przypadkiem nie jest jedynym, który się zakwalifikował "podwójnie".
Ale wracając do skały. Są na niej trzy galerie w trzech różnych miejscach. Gdybyśmy byli dalej z Travisem to zobaczylibyśmy wszystkie i jeszcze by była kupa czasu. No ale z bandą emerytów i przewodnikiem, który specjalnie się na tym chyba nie znał, zobaczyliśmy jedną, największą.
Dominują tu rysunki, które się zalicza do klasy "rentgenowskich" - czyli artyści przedstawiali zwierzęta ze wszystkimi narządami wewnętrznymi: żołądkiem, jelitami, sercem, płucami, kręgosłupem itp. W ogóle na skałach nie ma kropek (dot painting) tylko zawsze linie, które mogą być w różnym stylu. Dot painting wziął się z układania na ziemi płatków kwiatów, owoców, orzechów itp. Tak jak mozaika. Dopiero potem pojawiły się rysunki tą techniką, ale na liściach lub płótnie. Ale to wszystko wiem od Travisa, a nie tego... hem... dzisiejszego "przewodnika niedzielnego".
/Wtręt: sorry, że ja tak o Travisie wciąż, ale gość mi zaimponował. Tzn. wiem, że mnie studenci lubią i ogólnie chyba im się podoba to, co robię i jak, ale kurcze, niesamowicie dużo się od niego nauczyłam, jeśli chodzi o wykładanie. Plus gość robi te trasy od sześciu lat, z dwoma dniami przerwy między kolejnym "turnusem" a pasję ma taką jakby to robił zawsze po raz pierwszy./
No ale wracając do dziś ;) Mam malowidła na zdjęciach, opowiem, o co w nich chodzi jak Wam je pokaże, bo inaczej się nie da.
Po skale podjechaliśmy na lunch. Zimny bufet, ale taki, że oko bielało ;) A potem deser.
Yellow Water Billabong.
Najlepsza cześć wycieczki. Półtoragodzinny rejs stateczkiem po mokradłach. Halinka, pamiętasz początek Rogue (tego filmu o krokodylu)? Nie jestem pewna czy kręcili go na tym samym rozlewisku, ale jeśli nie tu to na bardzo podobnym. Setki ptaków, żółwie długoszyjne, goany (duże jaszczurki), dzikie konie, gigantyczne lilie wodne i krokodyle. Wszystko w swoim naturalnym środowisku. Teraz dobrze się je ogląda, bo rozlewiska zaczynają wysychać powoli i zwierzęta zaczynają się tłoczyć na coraz mniejszym terenie.
No i mój ulubieniec — comb crested yyhhmmm coś tam. Ten mały ptaszek, który chodzi po liściach, bo ma proporcjonalnie największa rozpiętość palców stóp wśród ptaków. Czarny z jaskrawo czerwonym znaczeniem na głowie. Ten z encyklopedii ;)
Warradjan Cultural Centre
Na koniec wstąpiliśmy na godzinę do czegoś w rodzaju muzeum, gdzie jest instalacja poświęcona kulturze i codziennemu życiu Aborygenów z tych terenów. Naprawdę pierwsza klasa. Ale nie wolno tam robić zdjęć. Szkoda.
Teraz już z powrotem w Darwin. Miast fajne, ale mój hostel pokopany kompletnie. Do pralni wchodzi się idąc przez taras i zewnętrzną kuchnię, wszystko na odwrót. Robię pranie, żeby w Alice się już tym nie przejmować. Potem spać. A jutro o dwunastej autobus do Alice.