Kolejny wpis

Poprzedni wpis

Migawki

Kolejny wpis

Poprzedni wpis

Od rana był większy ruch bo część ludzi z hostelu wypożyczyła samochody i wyjeżdżała rano, plus od rana zaczęli zjeżdżać się ludzie, którzy przyjechali tu tylko na jeden dzień. W powietrzu atmosfera napięcia bo prognozy zaczęły pokazywać zachmurzenie między 12.00 a 15.00. Zaćmienie tu przypadało na 13.28. No właśnie.


Zjadłam śniadanie, zrobiłam drobne zakupy na drogę, zniosłam rzeczy na dół, wymeldowałam się. Najgorsze było to, że choć nie mogłam wpłynąć na pogodę, to nadal miałam czas wybrać miejsce. W końcu zdecydowałam się iść do parku niedaleko tego włoskiego festynu.


Po drodze była lampa ale w momencie gdy usiadłam wśród innych ludzi pojawiły się pierwsze chmury. Atmosfera bardzo fajna. Kilka razy zmieniłam miejsce aż znalazłam coś co wyglądało jak zawalona kolumna rzymska (która nawet coś miała symbolizować). Fajne miejsce z fajnym widokiem i wesołymi ludźmi w około.


To się dosyć przydało bo niebo zaczęło się robić coraz gorsze. 15 min chmur, 3 min słońca. I trudno było wyczuć skąd idą bo np. wydawało się, że będzie długi fragment bez chmur a tu nagle coś się pojawiało nie wiadomo skąd. Chyba rzeczywiście spadająca temperatura wywołała skraplanie się pary wodnej w powietrzu. W przerwach między chmurami próbowałam się z różnym skutkiem bawić aparatem, a z czapki - a właściwie dziurek w niej zrobiłam pakamerę i patrzyłam na kształt kropek słońca, które przez nie padało.


W każdym razie kilka faz nam się udało zobaczyć bardzo dobrze. W momencie gdy zakryte było już 70-80 % tarczy zaczęło się robić odczuwalnie zimniej. Nie jakiś totalny chłód ale pełne słońce bez chmur już nie parzyło skóry i kolory wokół zrobiły się mniej soczyste.


Na 10 min przed fazą kompletnego zaćmienia nad nami wyrosła chmura i zablokowała kompletnie widok. Chodziło mi po głowie żeby pobiec w inne miejsce ale to nie był obłoczek tylko CHMURA więc to by niewiele dało. Najgorsze, że stała praktycznie w miejscu bo jej dolne warstwy poruszały się w innym kierunku niż górne.


Ludzie wkoło zaczęli "usuwać" ją siłą woli. Prośby, groźby, przekleństwa szeptane pod nosem. Ciekawe uczucie. Cała łąka ludzi i wszyscy myślą to samo.

 

Na może minutę przed fazą całkowitego zaćmienia w chmurze pojawiła się dziura i zaczęła dryfować w kierunku słońca. Zobaczyliśmy nagle cieniuteńki rożek słońca, może ostatnie 2-3% tarczy.

 

Wszyscy zaczęli krzyczeć jak głupi. Ktoś za mną “Lord God Jesus, thank you, hallelujah!” Ten rożek zaczął się kurczyć, wydawało mi się, że zobaczyłam efekt "diamentu" i... dziura w chmurze się zamknęła.

 

Ale jednocześnie zrobiło się widocznie ciemno. W budynkach zaświeciły się światła, na horyzoncie wokoło było widać czerwień jak przy zachodzie słońca. Rzeczywiście zaczęły się wydzierać świerszcze w krzakach. No i na fragmencie nieba wokół naszej chmury zobaczyłam gwiazdę. Bardzo być może, że to była Wenus. Ciężko opisać to uczucie. Z jednej strony rzeczywiście coś kompletnie nieoczekiwanego bo zrobiło się ciemno naprawę szybko i było czuć, że to coś nienormalnego, z drugiej gdzieś tam w głowie świadomość, że to bardzo szybko minie i trzeba jak najszybciej się rozglądać. No i gdzieś tam w tyle głowy, że ta chmura już się nie usunie na tyle szybko żeby jeszcze zdążyć zobaczyć koronę.


Moment później zaczęło się rozjaśniać. Znów nam się udało zobaczyć rożek słońca. Najbardziej irytujące było to, że 10 min później było już bezchmurne niebo.


Ludzie zaczęli się powoli rozchodzić. Ja w ramach odreagowania podreptałam do tej knajpy gdzie ostatnio nie było miejsca. Tym razem się dopchałam do baru i zamówiłam kurczaka i piwo. Wracając do hostelu porobiłam jeszcze trochę zdjęć najbardziej kolorowej ulicy Nashville.


W hostelu nastroje różne. Ci którzy poszli na most widzieli może ze 3 sekundy całkowitego zaćmienia zanim im zasłoniły chmury. Najlepiej wyszli ci którzy pojechali do sąsiedniego stanu, gdzie co prawda rano w prognozie był deszcz ale jak się okazało na samo zaćmienie mieli bezchmurne niebo. Przez ostatnie kilka godzin ludzie przeżywają, wymieniają się zdjęciami i opowieściami i skrzykują na kolejne w 2024 roku, które będzie w Meksyku i Texasie.


Ja za moment będę się musiała przenieść na dworzec bo nie chcę chodzić po ciemku. Do Savannah jadę przez Atlantę ze zmianą autobusu. Mam nadzieję, że oba kursy będą punktualnie.


Dobra, jestem już w hostelu w Savannah ale ponieważ tu internet jest na zasadzie "weź krzesełko, wyjdź do ogródka i usiądź koło schodów pożarowych to powinnaś złapać" to na razie wysyłam nocna część, a resztę dnia opiszę wieczorem i albo pchnę później albo jutro rano.

 

Nashville (dzień zaćmienia)

21 sierpnia 2017