Siedzimy na granicy USA i czekamy na otwarcie jakiegoś urzędu, bo jeden z celników przyczepił się do legitymacji uczniowskiej dziewczynki z naszego autobusu i nie chce jej wpuścić. Mnie przepuścili praktycznie nie zadając pytań. Obywatel polski? Tak? Ok przechodzić.
Teraz w planach mamy przejście kilku punktów widokowych na wysepkach i rejs stateczkiem pod same wodospady. Wiem, że dostaniemy peleryny ale i tak ubieram wiatrówkę. Lubię wykorzystać każdą rzecz, którą noszę na plecach od początku wyjazdu.
Nadrabiając zaległości z wczoraj. Miejscowość Niagara Falls jest bardzo kanadyjska za dnia i bardzo amerykańska w nocy. Z jednej strony deptaki, trawniczki, kierowcy zatrzymujący się z przepraszającym uśmiechem jak się tylko zbliżasz do ulicy, z drugiej po zapadnięciu zmroku miasto przemienia się w Las Vegas neonów.
Serio, to jest jeszcze bardziej kiczowate niż Nashville. Zamki strachów, kluby z automatami do gry, cyrkowe pawilony z "dziwadłami" (choć nie wiem na ile poprawne politycznie jest nazywanie bab z brodą i karłów "freaks"). W każdym razie tu się nikt nie przejmuje ;)
Kolację zjadłam w Outback Steak. Bo oczywiście logicznym jest jedzenie w Kanadzie australijskiego żarcia. Ale jak się potem okazało wszyscy Australijczycy z mojego autokaru wylądowali na kolacji właśnie tam. W sumie nadal uważam, że trochę to była strata czasu. Pewnie lepiej było zostać w Nowym Jorku. No cóż, będę wiedzieć na przyszłość.
Wczoraj jadąc w tę stronę zatrzymaliśmy się w kanionie z wodospadami. Całkiem ładny - dosyć podobny do tego co widziałam pod Etną na Sycylii. Też prążkowane, wyżłobione ściany. Szkoda, że szare a nie czerwone jak w Oz.
Potem przejeżdżaliśmy wzdłuż jeziorek, które nazywają Finger Lakes - "jeziora palce". Wąskie polodowcowe rynny. Bardzo głębokie, w sumie takie jak nasze jezioro Ryńskie na Mazurach. Cały ten teren jest jednym z regionów produkujących wino. Klimat jak w Niemczech w dolinie Renu. I podobnie jak tam tu robią głównie białe wina i coś co się nazywa "iced wine" z winogron, które są zbierane po pierwszym przymrozku. Kondensuje się w nich słodycz i też takie powstają wina. (c.d.)
No dobra, wodospady z poziomu rzeki są fajne. Rejs stateczkiem trwa może 20 minut, ale chyba więcej nie potrzeba. Potem mieliśmy jeszcze czas na przejście kilku krótkich tras widokowych - z niektórych miejsc widać jak turkusowa jest ta woda. Potem wyjechaliśmy windą z powrotem na poziom wodospadu i przeszliśmy kolejną trasą po wysepkach w ostatniej części jeziora, gdzie woda zaczyna przyspieszać przed wodospadem. Przy okazji zbratałam się z kolejnymi Australijczykami, którzy wybierają się do Nashville i wzajemnie popstrykaliśmy sobie zdjęcia.
Dziwy nad dziwami, mamy kilka babek za Izraela i są całkiem w porządku. W końcu się doczekałam ;)
Ale i tak najwięcej rozrywki mam z dziewczyn z Liverpoolu. Wczoraj usłyszałam za sobą coś co brzmiało jakby się dusił Holender albo Duńczyk. Ale melodyka była taka jak scouse i samogłoski też się zgadzały. W końcu jedna z nich zaczęła się śmiać jak skrzeczący delfin i już byłam prawie pewna. No i rzeczywiście :) Obie są głośne i obie nabijają się z praktycznie każdej rzeczy. Uwielbiam je :D
Po wodospadach pojechaliśmy do wioski handlowej. Coś takiego jakby wszystkie sklepy z galerii handlowej ustawić w kółko na parkingu. Myślałam, że znajdę coś dla dzieci ale mimo że były sklepy z ubrankami to wiem, że dzieciaki raczej czekają na zabawki i słodycze.
Teraz 5 godzin drogi do Nowego Jorku. Mamy tam być około 9 wieczorem. Ponoć dziś na Times Square Agnieszka Radwańska będzie spotykać się z fanami i rozdawać autografy. I tak tamtędy muszę wracać (zmieniam linie metra) więc mogę zobaczyć przy okazji.