To był fascynujący dzień dla mnie, ale taki który pewnie niespecjalnie przełoży się na interesującą notkę ;) Oprócz tego parę fragmentów może dla Was kompletnie nie mieć sensu. Ale dla mnie ma.
Po prostu wypuściłam się na miasto. Bez żadnych określonych godzin, zarezerwowanych atrakcji czy czegoś w tym stylu. Przez 12 godzin (i pewnie co najmniej tyle kilometrów) "obwąchiwałam" sobie miasto zygzakując głównie po wschodniej części.
Tematy przewodnie były trzy: kupić zabawki dzieciom ( = misja "w poszukiwaniu sklepów zabawkowych"), połazić po Central Parku i (co większości z Was nic nie powie) namierzyć ile się da lokalizacji z Person of Interest.
Ale przede wszystkim chciałam zobaczyć (i poczuć klimat) różnych sąsiedztw. (Czy analogia do pieska który, hmmm "oznacza" swój teren będzie bardzo nie na miejscu? :P )
Zaczęłam od samego dołu Manhattanu - czyli mostu Brooklińskiego. Żeby się tam dostać trzeba z mojej dzielnicy Nolita (North of Little Italy) przejść przez dzielnicę chińską. Zapachy przypraw. Turkot wiader na kółkach po asfalcie i głośny plusk - jedna z ogromnych ryb wyskoczyła kucharzowi z jednego z pojemników i zaczęła uciekać po ulicy.
Wiedziałam, że ten dzień będzie udany ;)
Przez most przechodzi się pieszo środkiem - pomiędzy i trochę nad jezdniami dla aut. Żeby wejść na tę rampę dla pieszych i rowerów trzeba dobrze skręcić już kilkaset metrów przed mostem. Przejście na drugą stronę to naprawdę długi spacer. Ale widoki super. Od strony Brooklinu park zaczyna się już na wysokości drugiego mostu - Manhattan Bridge. Jeśli chodzi o mosty, to ten jest chyba najbardziej obfotografowany w Nowym Jorku i to właśnie z tej strony.
Wypiłam kawę, popstrykalam zdjęcia, obejrzałam zabytkowa karuzelę z końmi i wróciłam już metrem na Manhattan.
Kolejny przystanek to był park Washington Square. Dlaczego? Bo filmowali tam Person of Interest i Inside Llewyn Davis. I milion innych filmów/seriali. Dom Grace to kamienica nr 9 w północnej części. Akurat tamta strona jest teraz w przebudowie ale zrobiłam zdjęcie między koparkami.
Wiedziałam, że niedaleko jest pierwszy ze sklepów na mojej liście i rzeczywiście upolowałam go bez większych trudności na 9 ulicy. Do plecaka trafił kilogram drobiazgów dla dzieciarni a ja od sprzedawczyni dostałam namiar na kolejny na 15. Trochę mi to rozwalało plan, który spisałam wczoraj, ale jak już kolejne pół kilo wylądowało w plecaku tym drugim sklepie, to stwierdziłam, że do kolejnego miejsca które chciałam zobaczyć jest raptem 15 ulic dalej i pomknęłam poszukać Biblioteki. Stała sobie grzecznie tam gdzie miała :)
Kolejny przejazd metrem, żeby dostać się na wysokość mostu Queensboro. Tam zależało mi, żeby odszukać ławeczkę ale na drugim brzegu - od strony Queensbridge Park. No więc kolejny spacer po moście kładką dla rowerzystów i pieszych, i kolejne parę kilometrów w nogach.
Queens ma kompletnie inną architekturę niż te dzielnice, które tłoczą się na Manhattanie. Połaziłam po parku, zdjęcia, poszukałam metra i znów byłam na głównej wyspie.
Aniś, pamiętasz jak mi się udało zgubić Wielką Pustą przed Żegiestowem? No to w NY już dwa razy udało mi się zgubić Rockefeller Centre :D I to nawet teraz gdy dojechałam do stacji metra o tej nazwie! W każdym razie nie doszłam do tego jak się tam dostać. Ale przy okazji odwiedziłam Maszynę na rogu 48 i 6 Alei. Kamera powinna być na rogu 49 i 6 ale w serialu ta była fikcyjna. Natomiast realna jest jedno skrzyżowanie wcześniej, na 48 właśnie.
Stamtąd miałam już blisko do sklepu Disneya na Times Square, żeby coś wybrać dla najmłodszych. Sklep wchłonął mnie na pół godziny i z największym trudem i sporą reklamówką się z niego wyrwałam (Plus jedna starwarsowa koszulka dla mnie - była na przecenie więc nie miałam wyrzutów sumienia ;) Plus #2 - dobrze jest nosić rozmiarówkę równoważna amerykańskiemu "chłopcu" ;) )
Zjadłam hotdoga, przepakowałam tobołki tak, żeby wszystko weszło do plecaka i ruszyłam na podbój Central Parku.
Do zachodu słońca miałam praktycznie 90 minut, a park jest ogromny. Jakoś znowu bardziej mi było po drodze iść wschodnią stroną, ale dzięki temu zobaczyłam jeziorko z modelami żaglówek, pomnik Alicji z Krainy Czarów, pomnik króla Jagiełły, zoo i zameczek.
W centralnej części parku jest teren do uprawiania sportów - gigantyczna łąka gdzie ludzie grają w baseball, koszykówkę i inne gry na specjalnie przygotowanych boiskach i kortach.
Przechodząc obok nich zupełnie przypadkowo zdryfowałam na zachód, co się okazało idealnym ruchem bo mogłam obejść jezioro im. Jackie Kennedy Onassis zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Wiec najpierw szłam zachodnim brzegiem i zachodzące słońce ładnie oświetlało mi panoramę wieżowców na wschodzie, a potem ze wschodu miałam widok na kolorowe niebo odbijające się w wodzie. Zaczekałam w punkcie widokowym aż się zaczęło ściemniać.
Fajny klimat: złote niebo, czarne sylwetki wieżowców, pełno ludzi spacerujących albo biegających, w tle dzwoniący automat telefoniczny ^_^
Wpakowałam się do metra i zjechałam długość prawie całego Manhattanu do mnie do "domu". Dobrze się tu czuję - ludzie chodzą tak szybko jak ja, więc spokojnie mogę się poruszać w tłumie, a nie co chwila mijać jakieś zawalidrogi. Przechodzenie na czerwonym jak nic nie jedzie to norma. Każdy skrawek miasta ma swój niepowtarzalny charakter.
Różne style, różne budynki, zatrzęsienie zieleni i ścieżek rowerowych. Pod względem łatwości życia i udogodnień naprawdę nie ustępuje Wiedniowi czy Melbourne. Tyle, że są bezdomni i w niektórych miejscach jest brudno. Ale tak czy tak wiem, że tu kiedyś wrócę.
W hostelu poszłam jeszcze na taras na dachu zrobić zdjęcia w nocy. Zarezerwowałam przejazd na lotnisko na jutro. Wzięłam prysznic i idę spać. Bagaże będę ogarniać jutro. Pewnie jeszcze szybko coś rano zobaczę i wyślę drugą porcję pocztówek.
To był naprawdę fajny dzień :)