Kolejny wpis

Poprzedni wpis

Migawki

Kolejny wpis

Poprzedni wpis

Jest dziewiąta wieczorem, a my już w śpiworach. Super dzień, ale mam strasznie mało czasu żeby opisać.

 

Mamy nowy autobusik i nowego przewodnika. Autobus jest pancerny, napęd na 4 koła i na oko nic go nie powinno pokonać. Już parę razy przejeżdżaliśmy przez koryta wyschniętych rzek (dwa metry w dół i dwa do góry na przestrzeni może dziesięciu) i jakoś specjalnie nie zwolniliśmy. Tak jakby ktoś na pełnym gazie przejechał w poprzek Łubinki.

 

Przewodnik jest nieco inny niż Chris. Ona nam matkowała, a Travis podchodzi bardzo praktycznie do rzeczy. "Ludziska, tu macie chleb i takie inne, zróbcie sobie jedzenie." Ogólnie przy nim trzeba się orientować a nie stać jak cielątko i czekać aż coś poleci. To lubię.

 

W dodatku ma ogromną wiedzę i gdybym chciała zanotować wszystko co już dziś nam zdążył powiedzieć to bym nie skończyła pisać do rana. Więc w skrócie.

 

Rano zatrzymaliśmy się w Derby na ostatnie większe zakupy. Potem wjechaliśmy oficjalnie do krainy Kimberley. Łatwo ją określić przy pomocy dwóch kryteriów. Pierwsze - baobaby. Tu rosną. Gdzie indziej nie, chyba że są przesadzone.

 

Pierwszym przystankiem dziś było więzienie w baobabie. Poważnie. W okolicach 1880 rząd Zachodniej Australii dawał w dzierżawę ziemię osadnikom, którzy hodowali bydło. Ale krowy wykazały trawę miejscowym zwierzętom więc naturalnym biegiem rzeczy Aborygeni stwierdzili, że będą polować na to co nadal łazi po łąkach i zaczęli zabijać krowy. Biali osadnicy nie byli szczęśliwi. Jeszcze mniej szczęśliwi byli poławiacze pereł w Broome, bo im brakowało ludzi do roboty. I wtedy ktoś wpadł na świetny pomysł, żeby wyłapywać Aborygenów w Kimberley i transportować ich do Broome. Drogi wtedy nie było, kolei tu nadal nie ma, więc transporty szły pieszo. Zatrzymywali się na noc właśnie w starych baobabach bo więźniów można było zamknąć w środku a strażnicy i tropiciele spali na zewnątrz. I właśnie taki stary baobab sobie obejrzeliśmy.

 

Potem podjechaliśmy do wąwozu gdzie dziś nocujemy. I to jest druga cecha jak rozpoznać Kimberley. Kiedyś to był osobny lad, który ileś tam milionów lat temu zderzył się z resztą kontynentu. Oczywiście ta cześć się wypiętrzyła a okolice stały się płytkim morzem gdzie rosły korale. Wąwóz Windjana jest właśnie istotny z tego powodu. Są skamieniałości plus podczas wypiętrzenia tej części wymieszały się skały.

 

Tunnels Creek (Napier Range) - 750m

Dziś byliśmy po południu w tym tunelu, który został wyżłobiony przez wodę w skałach, które są jednocześnie wapienne, mają pokłady piaskowca i cześć która zamieniła się w marmur. Naprawdę piękne miejsce, plus połączone historycznie z baobabem, bo tu miała miejsce bitwa między angielską policja a Jandamarrą - jednym z tropicieli aborygeńskich, który wzbudził coś na kształt powstania. Teoretycznie Aborygeni, którzy zostali przyuczeni do pracy dla białych nigdy nie byli posyłani w tereny z których pochodzili (więc nie mogli znaleźć drogi do domu) ale tym razem ktoś się pomylił i następstwa były smutne. 

 

I jeszcze na koniec nasz nowy skład:

Alisa z Sydney

Holly z Londynu

Chloe z Francji

Bernard z Korsyki

Kevin z Kalifornii

Ian z Irlandii

Swen z Szwecji

Stephanie z Holandii

Linda z Amsterdamu

Katerina z Niemiec

Chris z Anglii

Sophie z Manchesteru

Salma z Hongkong Kongu

Richard z Kataru

Helen z Anglii

 

Windjana George

24 sierpnia 2011